wtorek, 27 października 2009

Problem kapitalizmu na scenie alternatywnej

Wczoraj dowiedziałam się, że wrocławska księgarnia "Falanster" łamie prawa pracownicze. Chodzi m.in. o zatrudnienie ludzi bez umów i zwalnianie ich bez przyczyny i wypowiedzenia.

Fakty te są smutne, ale jednocześnie, całkiem mnie nie zaskakują. Wiadomo nie od dziś, że w polskich biznesach "alternatywnych" oraz w organizacjach pozarządowych się to często zdarza. Są nawet miejsca, gdzie w ogóle pracownicy nie dostają pensji, mimo że biznes funkcjonuje na całkiem komercyjnych zasadach i ma bardzo wysokie ceny.



Nie twierdzę, że "Falanster" jest miejscem, gdzie osiągany jest duży zysk i nie płaci się pracownikom. Raczej jest to miejsce, które jeszcze nie przynosi zysków. Jednak uważam, że to nie usprawiedliwia zrzucania odpowiedzialności za stan finansowy biznesu na pracowników, którzy sami nie mają istotnego udziału w zysku firmy.

Sytuacja jest o tyle trudna, że ludzie próbują przekonać innych, że różne miejsca, działające na zasadach kapitalistycznych, są rzekomo "miejscami przyjaznymi dla ruchu", ponieważ od czasu do czasu odbywają się tam spotkania na tematy lewicowe. Właściciele sklepów, gdzie odbywają się takie wydarzenia, jak dyskusje o globalnym proletariacie z uczestnictwem wpływowych lewicowych działaczy, uważają zapewne, że kapitalizm, to coś, co wyzyskuje ludzi "gdzie indziej" i wmawiają sobie za pomocą libertariańskiej ideologii, że jedynie "dają komuś pracę". Lub uważają, że drobny kapitalizm, to nic szkodliwego i że jak nie zarabiają dużo, to sami nie są kapitalistami. Z kolei, prawdopodobnie mało kto interesował się na jakich warunkach pracują tam ludzie.

Ale teraz fakty wyszły na jaw. I mam nadzieję, że nasi koledzy z wrocławskiego ZSP mogą jakoś interweniować. Proponuję także, żeby radio społecznie zaangażowane "Altergodzina" kiedyś zrobiło audycję na temat gospodarki sfery alternatywnej.

W międzyczasie, zdaję sobie sprawę, że czasami trudno prowadzić taki mały biznes w dzisiejszych realiach ekonomicznych. Prawdopodobnie Falanster należy do tych miejsc, które jeszcze nie są tak zyskowne - ale inne miejsca alternatywne już całkiem kwitną. Niestety, jest często tak, że ludzi łatwo przekonać, że ważniejsze jest samo istnienie takich miejsc, niż to, co tam się dzieje z pracownikami.

Z taką sytuacją spotkali się np. nasi koledzy z berlińskiego FAU, którzy prowadzą od jakiegoś czasu kampanię przeciwko Kinu Babylon. Kino to było miejscem alternatywnej kultury. Dla niektórych ludzi ważniejsze jest chodzenie do modnych miejsc i konsumpcja alternatywnej kultury, niż solidarność z pracownikami. Kilka miesięcy temu wybuchł skandal, gdy jeden z lewicowych działaczy IWW poprowadził w kinie spotkanie o historii IWW, łamiąc bojkot zainicjowany przez FAU. (Inni działacze IWW później przepraszali za to i musieli tłumaczyć, że to byla decyzja indywidualna, a nie organizacyjna i że wspierają bojkot).

Przez cały czas, ktoś będzie argumentował, że ważniejsze jest to, że wolno robić gdzieś spotkania, gdzie mówi się o prawach pracowniczych, niż wdrażać to w życie. Ktoś także zająć stanowisko drobnego kapitalisty i przekonywać, że nie da się normalnie płacić ludziom w takich miejscach.

Czy ja wiem? Czy faktycznie w miejscach takich jak warszawska Mandala, gdzie ceny są wysokie i przychodzą dość dobrze usytuowani yapiszoni, nie można normalnie płacić ludziom za wykonywaną przez nich pracę?

Nie wiem, także o warunkach pracy w innych takich miejscach w Warszawie, ale jak chodzę do takiego miejsca jak Chłodna 25, widzę, że tam zawsze jest pełno yapiszonów, a picia i jedzenie słono tam kosztują. Chyba zarabiają dość, aby pracownicy byli zatrudnieni na normalnych warunkach.

A jeśli nie, to wtedy jest inne rozwiązanie. Jak mówiłam, mogę zrozumieć, że mogą istnieć takie alternatywne miejsca, gdzie ludzie po prostu starają się przeżyć, a właściciele tego miejsca są gotowi pracować w nadgodzinach, nawet za mniej niż zarobiliby w McShicie, tylko po to, by takie miejsce istniało. Ale, to są właściciele. Pracownicy nie powinni być tym zainteresowani... chyba, że sami są także współwłaścicielami.

To jest rozwiązanie możliwe dla takiego miejsca jak Falanster. Takie miejsca jak kawiarnie czy księgarnie, czy kluboksięgarnie, doskonale nadają się do kolektywizacji. Powinny działać, jeśli są małe i jakoś związane z alternatywnym ruchem, na zasadzie Pareconu (ekonomii uczestniczącej), jako program minimum.

Gdyby prowadzili działalność na takich zasadach, wszyscy tam pracujący mogliby dyskutować o stanie finansowym tego miejsca i współdecydować np. o pensjach. A wtedy, jeśli komuś zależy na takich miejscach, może świadomie zdecydować, że będzie tam pracować nawet jeśli nie zarabia dobrze, a także może być pewien/ pewna, że nie jest tak, że właściciel / kapitalista normalnie sobie płaci i próbuje oszczędzić grosze na pracownikach, aby zachować swój poziom pensji.

Uważam, że następne spotkanie w Falansterze powinno już być o kolektywach i o wyzysku w sferze nieformalnej, a nie o jakiejś tam sprawiedliwości w Chiapas, czy o pracownikach na plantacji herbaty w Indiach. Spróbujmy zmienić ten świat tu i teraz, zaczynając od problemów na naszym podwórku.

Akai47
cia.bzzz.net

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz