niedziela, 21 marca 2010

Własność pracownicza i radykalna demokracja – czyli czego lewica mogła nauczyć się z lekcji feminizmu i upadku państwa

Tekst ten niektórym może wydać się mało odkrywczy – przyznaję jest raczej powtórzeniem ogólnie znanych prawd, jednak chciałbym nieco uporządkować dwie kwestie zaznaczone w tytule, a że czasy mamy dla radykalnej lewicy ciężkie i powtarzanie oczywistości raczej nie zaszkodzi.

Obiegowa teza głosi, że lewica znalazła się w kryzysie po tym jak upadł Związek Socjalistycznych Republik Radzieckich, jego degeneracja i rozpad bowiem miały rzekomo na zawsze skompromitować lewicowe ideały. Zwolennicy tej tezy zdają się głosić co następuje, antykapitalizm musi skończyć się stalinizmem, stalinizm breżniewszczyzną, a breżniewszczyzna kontrrewolucją pod sztandarami demokracji w stylu Jelcyna i Wałęsy. Tymczasem kryzys lewicy zachodnioeuropejskiej, demontaż państwa socjalnego w krajach OECD i upadek ZSRR były efektami jednego procesu, czyli odejścia od kompromisu klasowego i powrotu do starej idei państwa jako opiekuna bogatych. Ci którzy uważają, że lewica europejska popadła w marazm po śmierci moskiewskiego patrona mylą przyczyny ze skutkami. Idee lewicy europejskiej (czy raczej jej głównego nurtu) stały się anachroniczne ponieważ powstały w warunkach, które przeszły do historii wraz z objęciem rządów przez Reagana, Thatcher, Gorbaczowa, czy Deng Xiaopinga, a więc twórców współczesnego państwa jako pięści i pałki biznesu. Lewica propaństwowa faktycznie znalazła się w ciężkiej sytuacji.


Sprawa jest właściwie dość jasna, „socjalizm państwowy”, tak w wydaniu moskiewskim, jak w brukselskim czy paryskim, cierpiał na przerost centralnego sterowania, co sprzyjało koncentracji zasobów w rękach nielicznych (choć nie w takim stopniu jak w „dzikim” kapitalizmie, który go poprzedzał i zastąpił) oraz nieefektywnemu ich wydatkowaniu. Zachował on silną elitę władzy, która gdy nadarzyła się ku temu okazja wdrożyła z powrotem bardziej opłacalny dla siebie system. Lekarstwo na tę chorobę jest znane – to partycypacja pracownicza, a więc coś co u stalinistów wzbudza takie same torsje co u neoliberałów. Radykalna lewica od 150 lat walczy właściwie o to samo, a za przeciwników miała od zawsze i stowarzyszenia pracodawców i faszystów (niezależnie od tego jak bardzo stroiliby się oni w lewicowe piórka, np. hiszpańska Falanga inspirowała się syndykalizmem co nie przeszkadzało syndykalistom z CNT zabijać falangistów) i tych, którzy uważają, że pracownicy i pracownice powinni oddać swój los w ręce partii politycznych. Niektórzy dziś uważają, że taka konfiguracja wrogości jest efektem przypadku historycznego, że właściwy konflikt lewica powinna toczyć tylko z pracodawcami, (a ci, którzy lewicowość kojarzą po prostu ze stylem życia, że z faszystami, zaś „prawdziwki anarchistyczne”, którzy zapamiętali tylko cztery lekcje historii, że z pogrobowcami stalinizmu) tymczasem z radykalnie lewicowego punktu widzenia każda z tych walk ma takie samo znaczenie, co postaram się zaraz wykazać odwołując do idei partycypacji społecznej właśnie.

Pracownicza własność kolektywna znaczy dokładnie nic, jeśli jak w Związku Radzieckim czy socjaldemokracjach zachodnich jest „własnością państwową” zarządzaną przez menadżerów tak jak własność prywatna. Robotnik nie posiada maszyny w fabryce (a więc warunków swojej pracy) jeśli jest ona formalnie własnością kapitalisty, lecz nie posiada jej również jeśli jest ona „własnością państwa”, które to państwo reprezentuje pojedynczy biurokrata. Równie dobrze mógłby on reprezentować kapitalistę (różnica ta zaciera się całkowicie w wypadku spółek giełdowych – tu i tu mamy wówczas samowładnego kierownika, który reprezentuje rzekomo trudne do zidentyfikowania ciało zbiorowe), w istocie nie brak studiów dowodzących, że reżimy fabryczne w ZSRR były niemal identyczne co w socjaldemokracjach zachodnich w analogicznych okresach. Robotnica zatrudniona w przemyśle państwowym tak samo nie ma wpływu na wysokość swojego wynagrodzenia, warunki i bezpieczeństwo pracy, jak ta zatrudniona przez prywaciarza. Marks uczy nas, że prawo stanowione jest tylko formą świadomości klasy panującej, a zatem formalnoprawna „własność państwowa” jest tylko iluzją jaką próbują nam narzucić kapitaliści przebrani w piórka urzędników.

Naturalnym rozwiązaniem tego problemu jest autentyczna samorządność pracownicza, czyli zarządzanie przedsiębiorstwami przez ich załogi, na zasadach demokratycznych (choć niewątpliwie niektóre placówki, jak szpitale czy firmy przewozowe powinny być poddane jeszcze szerszej kontroli społecznej). Nie ma zatem socjalizmu bez demokracji. Ta świadomość czyni śmiesznymi projekty zarówno „demokracji ludowej” jak „socjaldemokracji”, które nie mają ani z jednym, ani z drugą nic wspólnego.

Tutaj dochodzimy do problemu uznania, który podniesiony został głośno przez feminizm, a który stanowi integralną część problematyki partycypacji. Jeśli bowiem jedyną obroną przed odradzaniem stosunku wyzysku pod płaszczykiem zarządzania menadżerskiego jest radykalna demokracja, konieczne jest zagwarantowanie prawa głosu wszystkim. Feminizm jest tu właściwie istotny tylko i aż z dwóch powodów – historycznego, ponieważ podniósł problematykę uznania jako pierwszy i ilościowego, ponieważ zwrócił uwagę na problemy ogromnej rzeszy pracujących, która była dotychczas ignorowana. Napisałem „tylko” ponieważ nie są to powody by wyróżniać feminizm spośród innych ruchów na rzecz uznania. Każdy pracownik i każda pracownica (niezależnie od tego jaki ma jego lub jej praca charakter i gdzie ją wykonuje) musi mieć prawo współdecydować o warunkach swego zajęcia. Nikt nie może tutaj uzurpować sobie prawa do reprezentowania innych (wszystkich czarnych, wszystkich białych, wszystkich kobiet, czy co najgorsze ludzi pracy jako całości). Potrzebujemy zatem takich mechanizmów, które oddadzą głos we własnej sprawie dosłownie każdemu. Odebranie głosu kobietom, gejom, czarnym itp. niesie za sobą ryzyko utrzymania relacji wyzysku. Warto pamiętać jednak, że tożsamości takie jak „gej” konstruowane są tylko na potrzeby walk o uznanie, które przywrócić mają głos konkretnym ludziom. Totalizacja tożsamości oporu („my, geje uważamy”), prowadząca do absurdu w stylu Partii Kobiet (Biednych kobiet? Bogatych kobiet? Chromych kobiet? Bezdzietnych kobiet?) nie ma w sobie nic wyzwalającego, raczej tworzy nowe klatki. Jesteśmy zatem skazani na ciągłe dopracowywanie mechanizmów demokracji, tak by naprawdę nikt nie został pozbawiony udziału w poszukiwaniu konsensusu.

Jeśli to jedyna droga do komunizmu wiemy już dlaczego nigdy i nigdzie w historii radykalna lewica nie nabrała się na brunatny kamuflaż faszyzmu. Na leninowskie pytanie „co robić” prawidłowa odpowiedź jest więc dziś wciąż taka sama, czyli zupełnie inna niż udzielił sam Lenin.
- Wspierać wszystkie formy spółdzielczości i demokratycznie zarządzanej własności pracowniczej, a także kolektywne zarządzanie przestrzenią przez społeczności lokalne.
- Tam gdzie nie można od razu wprowadzić spółdzielczości (ze względu na kapitalistyczny lub państwowy monopol w środkach produkcji) należy rozwijać bojowy ruch pracowników i pracownic, który będzie w stanie w odpowiednim momencie przejąć zakłady pracy. Ruch ten musi być tak zarządzany, by gotowy był tworzyć naprawdę demokratyczne spółdzielnie w przejętych zakładach.
- Rozwijać procedury, które umożliwiają wszystkim równą prezentację swoich interesów i wspierać wszystkie rodzące się ruchy na rzecz uznania marginalizowanych dotychczas osób.

Warto pamiętać, że każde zabranie głosu jest jednocześnie odebraniem głosu komuś innemu. To zaś oznacza, że odbieranie głosu i „uprzedmiotawianie” jest niezbędną częścią każdego działania politycznego. Jeśli podejmujemy jakiś temat polityczny siłą rzeczy robimy to nie tylko we własnym imieniu (działania we własnym imieniu nie są wszak polityczne), lecz reprezentujemy jakąś grupę, którą nieraz przywołujemy z niebytu np. „wyzyskiwane pracownice Green Way”, gdyż nie istniała ona nawet w świadomości swoich członków czy członkiń. Mamy jednak obowiązek zrobić co w naszej mocy by jak najszybciej każdy kogo problem podnieśliśmy na forum, mógł przemówić własnym głosem.

Czerwony Dres

http://cia.bzzz.net/wlasnosc_pracownicza_i_radykalna_demokracja_czyli_czego_lewica_mogla_nauczyc_sie_z_lekcji_feminizmu_i_upadku_panstwa_dobrobytu 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz